wtorek, 6 lipca 2010

Słoneczne barwienie (solar dyeing)

Uwaga dla wrażliwych: znowu będą "jelita"...
Mam problem językowy. Jak przetłumaczyć "solar dyeing"? Postawiłam na poetyckie nieco Słoneczne barwienie, ale sensowniej byłoby chyba barwienie na słońcu albo coś...
W skrócie napiszę na czym polega. Zaprawioną czesankę (ałunem) wrzuciłam do słoja wraz z warstwami dobrze wymoczonego korzenia marzanny (rubia tinctoria). Trzymałam na słońcu przez dwa tygodnie. Ponieważ wieczorami są u nas ciepłe kaloryfery (nadmiar ciepłej wody z ogrzewania bojlera "ucieka" do centralnego ogrzewania) na noc stawiałam mój słój na ciepły kaloryfer.
Tak to wyglądało dnia pierwszego
Tak po dwóch tygodniach...
A tak po wyjęciu ze słoja i wypłukaniu:

Jak widać płukanie nie przyniosło oczekiwanego efektu - kawałki korzenia marzanny dobrze utkwiły w czesance. Będę to próbowała wyczesywać.
Pomysł na takie farbowanie zaczerpnęłam oczywiście od Leeny Jej było łatwiej wyczyścić zafarbowaną wełnę, bo używa już uprzędzionej do swoich eksperymentów.
Teraz czekam aż moja czesanka wyschnie...

5 komentarzy:

  1. może "barwienie słońcem" ;)
    rozpuściłam wici w poszukiwaniu rodzimej marzanny barwierskiej, może coś się uda znaleźć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widok tej mieszanki w słoju jest bardzo interesujący:))) Nie było ryzyka, że to zapleśnieje?
    Ciekawa jestem, jaką z tego uprzędziesz włóczkę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ooo..., zjadlo mi komentarz ? albo czegos nie wcisnelam ;)
    moze "barwienie sloncem" :)
    rozpuscilam wici na temat marzanny, moze cos sie urodzi z tego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ryzyko było, ale co to byłby za eksperyment bez ryzyka.
    Leelop - dzięki za zainteresowanie. Generalnie poszukuje roślin z przymiotnikiem "tinctoria", czyli barwierski.

    OdpowiedzUsuń
  5. A może by czesankę owijać w gazę albo jakieś coś innego cienkiego? Barwniki powinny przejść, a kawałki ziół, kory itd. - zostaną odsiane. Żeby przesiąknęło, pewnie trzeba by trochę ponaciskać tu i tam... Wyobrażam sobie, że lepsza mogłaby być jakaś sztuczna szmatka, bo gaza lub bawełna pochłoną wilgoć i same się zafarbują.
    Przypomniało mi się, że czytałam jakąś książkę Daenikena (ktoś kojarzy jeszcze?...) - o farbowaniu na kolor bodaj indygo. Proces niezmiernie skomplikowany, w tym siusianie w określonym dniu - i koniecznie dziewczynka, bo chłopcy nie mają jakiegoś składnika w moczu. A dziewczynki owszem. Albo odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.