piątek, 19 marca 2010
Czary
Robię szal ślubny dla mojej siostry... I odprawiam czary - takie, jak zawsze, gdy dziergam coś dla kogoś, kto jest bliski mojemu sercu: wplatam między nitki dobre myśli, życzenia. Przechodzą pomiędzy moimi palcami wraz z tkaną nitką. Utkałam już półtora metra dobrych życzeń dla przyszłej panny młodej ;-)
Górnolotnie już było, to teraz będzie o:
...i tyle go widzieli...
Mój kumpel, grzałka i psotnik domowy zyskał nowe miano: Diesel!
Raz, że ma silnik diesla w brzuszku (ładnie burczy), dwa : zasuwa jak mały motorek. Wyprawia takie harce po domu, że aż furczy dookoła powietrze. Już całkiem nas zawojował, łącznie z Boną...
która stosownie do swojego wieku i charakteru zachowuje stoicki spokój nawet, kiedy jest przypuszczany szturm na jej ogon. Jednego tylko nie zdzierży - wyżerania z jej miski, ale tego akurat łatwo jest nam upilnować.
Jak widzicie mam teraz dwoje pomocników - psa-pilnowaczka i kota-psotnika...
Z innych rzeczy niezmiernie istotnych śpieszę donieść, że wiosna przybyła na nasze Głodówko: czuć ją w powietrzu, słychać w śpiewie ptaków, które zaczynają koncertować już o piątej nad ranem.
Pozdrawiam i idę czarować dalej...
poniedziałek, 8 marca 2010
Cirque des cercles w oprawie
Słynna Galeria Haft z Rumii mnie rozczarowała - i wykonaniem oprawy (passe partout nie jest pod szkłem "bo się nie dało"), i długim terminem wykonania, a przede wszystkim ceną - o 100% wyższą niż u najporządniejszego szklarza w mieście - jak widać raczej nieuzasadnioną jakością obsługi klienta.
poniedziałek, 1 marca 2010
Weekend z kołowrotkiem
Nie umiem tak ładnie pisać jak Laura, ale postaram się zamieścić i ja słów kilka o minionym weekendzie.
Kurs "kołowrotkowania" odbywał się w Poznaniu (a ja Poznań kocham sentymentalnie...) w pracowni Sztuka Puka prowadzonej przez bardzo sympatyczną Panią Agnieszkę - mistrzynię filcowania (i nie tylko). Zajęcia prowadzili Państwo Zofia i Daniel Kromscy - oboje niezwykle sympatyczni i chętni do dzielenia się swoją wiedzą.
Uczestniczki, a było nas osiem, zjechały się z całej Polski - pozdrawiam Was serdecznie, jeśli tu zaglądacie :-) - to bardzo pozytywnie zakręcone osoby, a czas spędzony w ich towarzystwie będzie należał do moich najmilszych wspomnień. Miałyśmy do dyspozycji sześć kołowrotków - można było spróbować przędzenia na każdym z nich.
Przejdźmy do fotek.
Ta fotka, to dzieło Laury. Cieszę się jak głupi do sera, bo przędę sobie na Minstrelu.
Minstrel to tradycyjny pionowy kołowrotek - mój typ nr 2. Ma tradycyjny podwójny sznurek, bardzo dobrze się na nim pracuje - śmiga jak złoto!
Mały kołowrotek na pierwszym planie to Sonata (niestety opis tylko po angielsku) - świetny kompakcik - można go złożyć i przechowywać (przewozić, przenosić) w poręcznej torbie. Niech Was jednak nie zmyli ten mały rozmiar - kołowrotek jest pełnowartościową maszynką do przędzenia.
Na tej fotce widać piękny kołowrotek Symfonia - prawdziwego mercedesa wśród kołowrotków - nie tylko pięknie wygląda, ale i ma spore możliwości. Jak dla mnie jedyną jego wadą są spore rozmiary - trzeba mieć dla niego trochę miejsca! Ale tak to już jest z "mercedesami"...
"Maszynka" widoczna w głębi, to Preludium Kołowrotek, z którym chyba najmniej się zaprzyjaźniłam - to raczej nie mój typ, ale za to Bietas radziła sobie na nim świetnie!
Miałyśmy okazję poznać i inne sprzęty okołoprząśnicze: niddy noddies (czyli motowidła), "leniwe kaśki", wrzeciona, carders (zgrzebła, czy jak to nazwać ?!), a nawet mały warsztat tkacki. No i bogactwo włókien: od "polskiej owcy", przez wełnę merynosów, angor, jedwab aż do alpaki. Dzięki uprzejmości Marty mogłyśmy prząść wełnę z alpak : Gucia i Wilmy :-)
Uff! Ale się rozpisałam! Dodam tylko, że powrót był dla mnie ciężkim przeżyciem - awaria na szynach sprawiła, że pociąg stał w szczerym polu przez ponad godzinę, a był środek nocy. Opóźnienie, brud i smród - a chciałam być mniej zmęczona niż po jeździe samochodem, bo dziś rano byłam już w pracy oczywiście...
Pozdrawiam wszystkich czytelników płci obojga.
Kurs "kołowrotkowania" odbywał się w Poznaniu (a ja Poznań kocham sentymentalnie...) w pracowni Sztuka Puka prowadzonej przez bardzo sympatyczną Panią Agnieszkę - mistrzynię filcowania (i nie tylko). Zajęcia prowadzili Państwo Zofia i Daniel Kromscy - oboje niezwykle sympatyczni i chętni do dzielenia się swoją wiedzą.
Uczestniczki, a było nas osiem, zjechały się z całej Polski - pozdrawiam Was serdecznie, jeśli tu zaglądacie :-) - to bardzo pozytywnie zakręcone osoby, a czas spędzony w ich towarzystwie będzie należał do moich najmilszych wspomnień. Miałyśmy do dyspozycji sześć kołowrotków - można było spróbować przędzenia na każdym z nich.
Przejdźmy do fotek.
Ta fotka, to dzieło Laury. Cieszę się jak głupi do sera, bo przędę sobie na Minstrelu.
Minstrel to tradycyjny pionowy kołowrotek - mój typ nr 2. Ma tradycyjny podwójny sznurek, bardzo dobrze się na nim pracuje - śmiga jak złoto!
Mały kołowrotek na pierwszym planie to Sonata (niestety opis tylko po angielsku) - świetny kompakcik - można go złożyć i przechowywać (przewozić, przenosić) w poręcznej torbie. Niech Was jednak nie zmyli ten mały rozmiar - kołowrotek jest pełnowartościową maszynką do przędzenia.
Na tej fotce widać piękny kołowrotek Symfonia - prawdziwego mercedesa wśród kołowrotków - nie tylko pięknie wygląda, ale i ma spore możliwości. Jak dla mnie jedyną jego wadą są spore rozmiary - trzeba mieć dla niego trochę miejsca! Ale tak to już jest z "mercedesami"...
"Maszynka" widoczna w głębi, to Preludium Kołowrotek, z którym chyba najmniej się zaprzyjaźniłam - to raczej nie mój typ, ale za to Bietas radziła sobie na nim świetnie!
A teraz mój typ nr 1, kołowrotek, który nie da mi spokoju, dopóki nie stanie w moim domu.
Na zdjęciu powyżej obok Minstrela możecie zobaczyć Fantazję ...Kołowrotek na wskroś nowoczesny - i w formie, i w konstrukcji. Dlaczego właśnie ten? Jest bardzo prosty w obsłudze (a ja raczej nietechniczna jestem): łatwo zdjąć i nałożyć szpulkę, do regulacji służy jedno pokrętełko, no i chodzi niesamowicie lekko... Teraz fantazjuję o Fantazji :-0Miałyśmy okazję poznać i inne sprzęty okołoprząśnicze: niddy noddies (czyli motowidła), "leniwe kaśki", wrzeciona, carders (zgrzebła, czy jak to nazwać ?!), a nawet mały warsztat tkacki. No i bogactwo włókien: od "polskiej owcy", przez wełnę merynosów, angor, jedwab aż do alpaki. Dzięki uprzejmości Marty mogłyśmy prząść wełnę z alpak : Gucia i Wilmy :-)
Uff! Ale się rozpisałam! Dodam tylko, że powrót był dla mnie ciężkim przeżyciem - awaria na szynach sprawiła, że pociąg stał w szczerym polu przez ponad godzinę, a był środek nocy. Opóźnienie, brud i smród - a chciałam być mniej zmęczona niż po jeździe samochodem, bo dziś rano byłam już w pracy oczywiście...
Pozdrawiam wszystkich czytelników płci obojga.
Subskrybuj:
Posty (Atom)