Wczoraj byłam na lekcji "kołowrotkowania" u mojej cioci. Pod jej palcami przędza zamieniała się w cieniutką niteczkę. Pod moimi niekoniecznie :(
Największe zdziwienie jak dla mnie: wróciłam do domu z kołowrotkiem! Ciocia pożyczyła mi swój sprzęt, bo ona przędzie głównie zimą - wtedy ma więcej czasu. Przez wakacje mogę trenować ile chcę! (Zostałam również wyposażona w wór z gręplowaną owcza wełną). Kołowrotek, który stoi u mnie w domu to rodzinna pamiątka. Przędła na nim Babcia mojego Wujka (a przed nią być może jej Mama lub Babcia?!)
Jak widać kołowrotek ma swoje lata, ale działa, choć tu i ówdzie wymagałby renowacji.
W moich zakładkach pojawi się nowa kategoria "przędzenie"...
U prząśniczki siedzą, jak anioł dzieweczki...
OdpowiedzUsuńpowodzenia ;-)))
Jak Ci zazdroszczę! I kołowrotka i nauczycielki!
OdpowiedzUsuńjesteś niesamowita z tym pędem do wciąż nowych technik :-)
OdpowiedzUsuńPowodzenia! jestem bardzo ciekawa postepów. Opisuj je koniecznie. A kołowrotek jakiś magiczny się wydaje, własnie taki z rodzinna historią którą już tyle czasu przędzie.
OdpowiedzUsuńŁadny kołowrotek i fajne efekty widzę w kolejnych notkach :) Ja uczę się przędzenia na wrzecionie - sporo z tym zabawy :)
OdpowiedzUsuń